czwartek, 20 września 2012

Chapter one.

Dziś ten dzień. Ostatni dzień męczarni w szkole. Po prostu wakacje. Wszyscy je kochają. Łącznie ze mną, ale to chyba oczywiste. Przechodziłam ciemnymi korytarzami nieco pod ziemią, szłam na skróty. Pełno podpisów narkomanów, palaczy i pijaków - czyli moich znajomych. Złe towarzystwo? A i owszem, złe. Ale to jedni z niewielu ludzi, dzięki którym się uśmiecham, śmieję się z nimi. Jestem zamknięta w sobie, wredna i cholernie nietolerancyjna. Słucham rocka, trochę rapu, ale w grę wchodzą piosenki tylko angielskie i amerykańskie. Mam chłopaka. Grzeczny, i to aż za bardzo, ale jest moim najlepszym przyjacielem i miłością mojego życia naraz. Kochałam trzymać jego zawsze ciepłą rękę, i szeptać mu do ucha, że jest tym jedynym. Chociaż nie wydaję mi się. Myślę, że to jedno wielkie kłamstwo. Chyba nie mógłby być tym jedynym. Mam mętlik. Ale warto cieszyć się tą chwilą, kiedy jest przy mnie...
- O czym tak myślisz? - Z mojej świadomości wyrywała mnie Sabrine. Kochana dziewczyna, dużo mniej wredna niż ja, moja najlepsza przyjaciółka od zawsze.
- O wszystkim. - skwitowałam krótko.
- Ta... W każdym bądź razie właśnie doszłyśmy do mojego domu. Co z resztą chyba widzisz. Chciałam ci tylko powiedzieć, że pojutrze jest impreza, powinnyśmy znaleźć jakieś ciuchy na tę okazję, ale to może jutro. A dziś przychodzisz do mnie na noc kotku.
- Dziś? A czy nie mówiłam ci z 20 razy, że idę z Dannym do kina? - spytałam ironicznie.
- Zawsze gdzieś z nim wychodzisz! Uwielbiam go etc. ale przez niego w ogóle nie masz dla mnie czasu. - mruknęła Sabrine.
- Okej, okej, pójdę z nim do kina o 17 i koło 19 lub 20 będę u Ciebie, pasuje?
- Tak. - Uśmiechnęła się Sab. Gosh, chociaż coś. - No to do zobaczenia!
- Bye.
Po 10 minutach byłam w moim wielkim domu. Nie ukrywam, moi rodzice mają kupę kasę, którą głównie wydaję ja. Ale po to są pieniądze - żeby je wydawać. Noc u Sabrine... Czy to dobry pomysł? Tyle razy przekładałam bądź odwoływałam spotkania z Dannym tylko dlatego, bo Sab miała jakiś problem... Tym razem jednak go nie wystawię, a tylko zostanę krócej. Boże, czemu to wszystko musi być takie skomplikowane. Niemalże wbiegłam do swojego pokoju i rzuciłam się na duże i przestronne łóżko. Nie obchodziło mnie to, że mam na sobie ubrania po całym dniu. Liczył się jedynie odpoczynek po dniu w tym walniętym miejscu zwanym szkołą. Kto ją w ogóle wymyślił? Musiał być chyba jakiś walnięty. Kto normalny chciałby siedzieć kilka godzin w zaduszonym i ciasnym pomieszczeniu z dwudziestoma, a nawet trzydziestoma osobami, w dodatku wysilając swój mózg? Zabiję gnoja, jak tylko go dorwę. Usłyszałam dzwonek swojego nowego telefonu. Mozolnym ruchem wyciągnęłam go z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz. Widniał na nim napis: Danny <3. Na mojej twarzy automatycznie zagościł uśmiech. Szybko odebrałam i przystawiłam słuchawkę do ucha.

- Cześć skarbie, co tam? - powiedziałam z radością w głosie. - Mam nadzieję, że spotkanie wciąż jest aktualne...
- Hej... No właśnie o to chodzi, że nie mogę pójść z Tobą dzisiaj do tego kina. Przepraszam, ale goście zaraz przyjeżdżają i rodzice każą mi zostać w domu. Wybacz misiu. - rzekł. Automatycznie moje ciśnienie podskoczyło. Czemu on zawsze musi słuchać się swoich rodziców?! Nie mógłby choć raz się im sprzeciwić i tak po prostu wyjść z domu bez słowa?! Nie, po co? Przecież on musi być kochanym synusiem mamusi. Wzięłam głęboki wdech, by opanować nieco emocje.
- Spoko, nic się nie stało. Spotkamy się kiedy indziej. Przynajmniej teraz to nie z mojego powodu odwołujemy spotkanie. - zaśmiałam się nerwowo. - To do jutra. Buziaki.
- Do zobaczenia, Nad.
Rozłączyłam się i cisnęłam telefonem o ścianę. Jak wszystkie poprzednie, rozpadł się na małe kawałki. Miałam tak podwyższone ciśnienie, że mogłabym kogoś udusić. Wzięłam do rąk poduszkę, przystawiłam sobie ją do twarzy i krzyknęłam na całe gardło. No po prostu lepiej być nie mogło...
***
Trzasnęłam drzwiami, oznajmiając, że już jestem w domu. Ledwo na wejściu tata się przyczepił, że tak się nie trzaska .To był przypadek, ale to naturalne, że się przyczepił. Moi rodzice są bardzo dobrze ułożeni, czego nie można powiedzieć o ich dzieciach...  Czemu? Bo bracia się biją, a siostra jęczy nad uchem, że mam jej pomóc się pomalować. Nic w tym dziwnego, powiecie, ale młoda ma 4 lata, a bracia po 5. I jak tu wytrzymać z takimi bachorami?  Zrzuciłam z siebie ramoneskę, zdjęłam trampki i weszłam do, średniego rozmiaru, salonu. Tak jak podejrzewałam, był zapełniony rodzinką. Super, gorzej nie mogłam trafić. W dodatku była jakaś koleżanka matki, zajebiście.
- Dzień dobry. - przywitałam się. - Pójdę do siebie.
- Dzień dobry. - odpowiedziała kobieta, po czym zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu.
- No dobrze. Pamiętaj Sabrine że, dziś wieczorem jedziemy do babci na kilka dni, więc zostaniesz sama w domu. - odezwał się mój ojciec.
- Dobrze, wiem.
Wyszłam z saloniku i poszłam do siebie. Mój pokój, mały, bo mały, ale mój. Rzuciłam torbę w kąt i włączyłam Iron Maiden na cały regulator. O tak, uwielbiam to. Odprężenie i spokój od problemów. Nareszcie. Jeszcze dziś nocka z Nadine i niczego więcej mi do szczęścia nie potrzeba.
***

I jest rozdział pierwszy, hehs. Trochę dziwacznie, ale to pewnie przeze mnie, niezbyt umiem pisać, ale kocham to robić a to się liczy. Przepraszamy, że dopiero teraz, ale w wakacje brakowało mi czasu. Chociaż w roku szkolnym, też będzie brakować, aczkolwiek nie w takim stopniu, ale 6 klasa to nie przelewki (wiem, dzieciak ze mnie). To może na tyle, hope you like it! xx N 

Siemanko. ^^ Witamy Was z Nadią, po dość długiej przerwie, która, mam nadzieję, wyszła nam na dobre. :D Nie no, na pewno przysporzyła nam nowych czytelników, z czego się cieszę. xDD Ale przynudzam. -.- God damn it, lepiej już skończę. :D Komentujcie, zostawiajcie po sobie ślad chociażby w postaci jednego słowa, dodawajcie się do obserwatorów itp. Bye xx V

Nadia - N
Wiola - V